Jak zacząć .

OD CZEGO ZACZĄĆ trzeźwienie.  
Abstynęcja wymuszona to nie to samo co dobrowolna. Pokora i akceptacja to sprzymierzeńcy w trudnej drodze do normalności. 
Byłem mistrzem świata w rzucaniu picia, przestawałem przecież pić setki, a może i tysiące razy - a wcale nie było lepiej, tylko gorzej, wciąż gorzej, oszaleć było można. Nie piłem miesiąc, trzy, siedem miesięcy, ani kropli alkoholu w ustach, a obiecywanej poprawy jakości życia jak nie ma, tak nie ma. W domu się nie układa, relacje z żoną i dziećmi napięte, matka drażni każdym odezwaniem się, w pracy stałe napięcie i konflikty z przełożonymi i współpracownikami, w środku aż się gotuje i tylko patrzeć, kiedy to wybuchnie z siłą wulkanu. A miałem tylko przestać pić i miało być dobrze - ale nie było! 
Stąd brak wiary w to, że alkohol był sprawcą zła w moim życiu. A skoro okazywało się, że bez alkoholu też jest źle, to w imię czego rezygnować z picia? I koło się zamykało sięganiem po alkohol. Całkiem logiczne. Abstynencja z czasem stawała się konieczna, aby ratować życie, aby wyniszczony fizycznie i psychicznie organizm mógł zregenerować siły. 
Wszystko się zmieniło w dniu, kiedy usłyszałem na mitingu AA słowa trzeźwiejącego alkoholika, który mówił o tym, jak wielką pustkę odczuwał w swoim życiu po odstawieniu alkoholu, jak się uczył wypełniać ją czymś innym, jak zrozumiał, że to nie alkohol jest jego problemem, tylko on sam. Dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak uczucia, sposoby ich wyrażania i przeżywania, że można radzić sobie w trudnych sytuacjach bez sięgania po alkohol, że będąc niby dorosłym człowiekiem jestem niedojrzały emocjonalnie jak dzieciak, że "czas wyskoczyć z pieluszek" i co najważniejsze, że to jest realne, że są narzędzia do skutecznej pracy i ludzie, którzy umieją pomóc, doradzić, wskazać kierunek. 
Tak zaczęła się wspaniała, aczkolwiek niełatwa - czasami wręcz piekielnie trudna - droga trzeźwienia, zdrowienia, rozwoju, budowania od podstaw swojego człowieczeństwa, uczenia się nowych, dotychczas nieznanych bądź zagubionych w pijanym życiu postaw. I to jest w moim rozumieniu właściwy proces leczenia choroby zwanej potocznie alkoholizmem. Warto zaznaczyć, że jest to nazwa potoczna, bo oficjalnie brzmi ona "zespół uzależnienia od alkoholu" i że to słówko "zespół" wskazuje na wielość i różnorodność czynników składających się na chorobę oraz na konieczność objęcia pacjenta szerokim wachlarzem oddziaływań. 
Jako argument przemawiający za tezą, że abstynencja nie leczy, podaję przykład setek i tysięcy alkoholików skazanych na kary pozbawienia wolności. Przebywają za kratami po 5, 10 i nawet 20 lat. Nie piją alkoholu przez te długie lata, czują się dobrze fizycznie i (rzadziej!) psychicznie. Są abstynentami. Wierzą, że lata niepicia wyleczyły ich z alkoholizmu. A co się dzieje po opuszczeniu zakładu karnego? Najczęściej tuż za bramą pierwsza dawka alkoholu, rzadziej po kilku dniach czy tygodniach, ale prawie zawsze straszliwy nawrót do picia, kolejne konsekwencje i niejednokrotnie powrót za kraty. 
Chcę jednak z całym przekonaniem stwierdzić, że - chociaż abstynencja nie leczy - jest fundamentalnym, niezbędnym warunkiem leczenia. Przecież to picie w końcu niszczy zdrowie, burzy rodzinę, degraduje zawodowo i społecznie. Bez głębokich zmian w psychice, bez dojrzewania emocjonalnego, bez postępów w budowaniu relacji interpersonalnych, ale zachowując abstynencję - można od biedy jakoś żyć! Przecież nie wszyscy uzależnieni zachowują się modelowo, część z nich ogranicza się do abstynencji i nie należy tego deprecjonować. Do czasu. Uważam, że zawsze można zacząć leczenie. Zarówno po roku abstynencji, jak i po 10 latach. Każdy ma swoje tempo, swój czas. Abstynęcja świadoma i jej utrzymywanie też jest formą leczenia, każdy uzależniony sam zmaga się z głodem alkoholowym, myśleniem o piciu i tak dalej. Świadomość problemu i szczerość przed samym sobą to podwaliny pod sukces.
Vivaista.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czy alkoholik może kochać???

Terapia.

Euforia